Po dość długiej przerwie powracam chyba na dobre. Zastanawiałam się czy jednak zrobić swój ranking muzyczny jeśli chodzi o rok 2008 i doszłam do wniosku, że zamieszczę poniżej swoje typy, ale to będzie trochę coś innego. Dlaczego? Powody:
- Przekornie odkładam wysłuchanie albumów czy artystów na topie (i chodzi tutaj również o popularność bardziej nieznanych wykonawców);
- Czasem jeden utwór powoduję, że wykonawca, którego do tej pory nie słuchałam, staję się bardziej atrakcyjny i wówczas sięgam po jego/jej starsze albumy. W ten sposób albumy z roku 2007, nawet wcześniejsze, mogą odgrywać ważna rolę w moim rankingu i trudno mi tego nie ująć w tym podsumowaniu;
- Często odgrzewam starocie i na nowo nabierają blasku w moim życiu i katuję albumy, które kiedyś też przeze mnie namiętnie słuchane, po latach/miesiącach znowu zajmują istotne miejsce w moim muzycznym światku.
Albumy 2008 roku.

- John Legend - Once Again;
Album, którego wcześniej nie doceniałam. Jednak jest to zdecydowanie mój faworyt w kolekcji Jasia. Nostalgiczny, pełen ckliwych piosenek o miłości, ale ze szczerym przekazem plus nieco szybszych piosenek z domieszką hip-hopowych nut. Boski, moje ulubione kawałki to Another Again, Again, Heaven, Stereo, Save Room, Show Me i Coming Home. Ten rok był przełomowy dla Jasia w mojej playliście, bo tak naprawdę jest moim drugim ulubionym wykonawcą, a nowy album Evolver choćby tutaj bardziej pasował, podobał mi sie, ale jednak liczyłam na coś innego i Once Again nie pokonał. Jedynie sentymentalnie mogę wyróżnić wspaniały kawałek z Evolver - This Time - typowy nostalgiczny banał pięknie opakowany, dlatego też mi się podoba. Ponadto z Pride (In The Name Of Love), wspaniały cover U2 wykonany przez Jasia - mistrzostwo.


- Kanye West - Late Registration, Graduation i 808s & Heartbreak;
Prawda, że ładnie?;) Zdaję sobie sprawę, że może to dziwić, ale Kanye w ogóle mnie nie wzruszał w przeszłości jako artysta. Zupełnie odcięłam kiedyś tak mocne powiązania z hip-hopem i totalnie zawiesiłam odsłuchiwanie albumów kogokolwiek. Za powrót mój w te klimaty, odpowiedzialna jest jedna osoba - Kanye West. Zakochałam się w wykonaniu Stronger podczas Grammy Awards i zdałam sobie sprawę, że hip-hop, może jeszcze zachwycać i poruszać publikę i można jeszcze zaciekawić takie osoby jak. Lubię elektornikę, podoba mi się udział Daft Punk, album jest niezły (Graduation). Moim ulubionym kawałkiem jest zdaję się I Wonder, choć to oczywiście się zmienia. Jednak jeśli mam być szczera, to Late Registration totalnie zrobił ze mnie fana Kanye (mocno się broniłam, oj mocno;p) i takie utwory jak Crack Music, Heard'em Say czy We Major dopełniły mojego przeznaczenia i stałam się fanem, fanem Kanye, ale nie Kanyefucjusza. College Dropout (słuchałam już daaawno temu, ten jeden) - doceniam, ale ze względu na to, że kocham smyczkowe partie, chórki, itp. LR jest dla mnie klasykiem. Ostatni album - 808s & Heartbreak - totalne zaskoczenie, walka z negatywnymi opiniami sprawiła, że tym bardziej doceniam, że ten album ukazał się na rynku. Szczery i bezkompromisowy Kanye i nawet autotune mi nie przeszkadza aż tak bardzo, a afro-irokeza plus okulary typowe dla kujonów - ubóstwiam.


- Mariah Carey - E=MC2 i Right To Dream;
I nawet nie dlatego, że to Mariah, a ja jestem fanem. Gdyby to był Rainbow, pewnie by się tu nie znalazł (z całym szacunkiem dla wiadomych mi fanów tego krążka;p), jednak E=MC2 to album równy w swoich produkcjach. Czytałam, że to jak kopia The Emancipation Of Mimi, cóż, to nie miał być album nowatorski. Mamy jednak r&b na wysokim poziomie, lekkie i bujające. Co ważniejsze, piosenki nie dłużą się, tak jak choćby mam przy słuchaniu niektórych utworów Beyonce na jej nowym albumie i to jest też atut! Jest to najbardziej wyluzowany album Mariah, która znowu idzie pod prąd i nie wydała krążka, gdzie nadmiernie błyszczy swoim wokalem. Ktoś może napisać, bo go straciła, a ja napiszę - na pewno jest w gorszej formie niż kiedyś, ale nadal ten głos jest i wiele gwiazdek nie dosięgnie jej pułapu nawet przy swoich najlepszych możliwościach. Album na pewno jest bardziej spójny niż TEOM i dlatego lepiej mi się tego słucha w całości. Ulubione utwory to zdecydowanie For The Record, od samego początku ta ballada stanowiła dla mnie numer jeden, żałuję, że nie pojawiła się na singlu. Dalej mamy I'll Be Loving You A Long Time z genialnym podkładem DJa Toompa, Thanx 4 Nothin', zabawny Cruise Control czy bujający Migrate. Zdecydowanie od początku nie lubiłam i tak mi pozostało do tej pory - I'm That Chick i Bye Bye, który jest utworem wtórnym i żałuję, że poszedł jako drugi singiel. Oczywiście ostateczny plus dla Mariah za utwór Right To Dream, który obok For The Record, jest dla mnie kawałkiem numer jeden w tym roku od MC.


- Goldfrapp - Felt Mountain;
Tutaj mam powrót do starych piosenek. Na nowo doceniłam ich twórczość, ale zdecydowanie to Felt Mountain, a nie album z 2008 roku Seventh Tree, ponownie zachęcił mnie do wsłuchiwania się w ich dźwięki. Bajkowa, mroczna i magiczna - taka jest muzyka Goldfrapp. Począwszy od tytułowego Felt Mountain, gdzie nie pada ani jedno słowo, ale unosi się jedynie głos Alison w tle, po Paper Bag, Human czy Utopia, ten album to KLASYK. Moim ulubionym kawałkiem jest Horse Tears, za smutek i za słowa tak pokręcone w swojej wymowie i przeszywające w swojej rozpaczy i destrukcji. Polecam.


- Coldplay - Viva La Vida or Death And All His Friends;
Może być to dla niektórych grupa, która uległa presji tłumu i nagrała nędzny popowy album. Dla mnie jednak ten krążęk znowu stanowi ciekawą całość, która się nie nudzi. Wybaczcie jeśli mój gust w tym przypadku jest miałki, bo lubię miałkie Coldplay, ale ten album jest przepiękny. Strawberry Swing, Lost, Cemetries Of London czy Violet Hill to perełki, które zagrano z pewną nonszalancją i delikatnością. Niemal jak opowieść o ukrytych zakamarkach i utraconych przyjaciołach, taki jest dla mnie ten album. Od zawsze numer jeden na tym albumie dla mnie to Death And All His Friends/The Escapist, bo lubię rozbudowane utwory, oraz ... Viva La Vida - jakkolwiek by było to popowe (zresztą co w tym złego), to ta piosenka tak mocno przypominająca dokonania U2 pozwala odpłynąć i marzyć o dalekich podróżach.


- Kissey Asplund - Plethora;
Odkrycie tego roku. Dziwaczna muzyka, której nie jestem w stanie zakwalifikować w jeden gatunek. Mieszanka jazzu, hip-hopu, elektorniki, wszystko... Do tego dodam głos Kissey, ciekawy i urzekający w swojej barwie. Nie jest to album gdzie szukamy wokalnych popisówek, lecz raczej zabaw swoim głosem, słowem i muzyką. Niemal jak połączenie Janelle Monae z najnowszą Eryką Badu. Synatax Error z grającą w tle trąbką, Caos, Entrapped czy jazzowe With You - niepowtarzalne i nowatorskie w każdym wymiarze. Czegoś takiego dawno nie słyszałam. Brawa dla tej pani - Europa może być dumna.


- Janelle Monae - Metropolis;
Nie stałam się fanem od razu, do pewnych rzeczy się dojrzewa i tak też było w tym przypadku. Z natury unikam momentu, kiedy wszyscy jak muzyczne pszczoły lecimy do tego wyjątkowego artysty, który nie jest może związany z muzyką komercyjną ale to podziemne uwielbienie przeradza się w pewną obsesje i przymus. Dlatego też z czasem dotarłam do albumu Janelle, zwłaszcza jak usłyszałam Sincerely, Jane. Mocny głos, funkowy i nostalgiczny. W dodaktu smyczki w tle i wszelakie instrumentalne udziwnienia, tylko spotęgowały mój zachwyt nad tym albumem. Inna i nowatorska, takich ludzi się ceni, i dobrze, ze nie jest jakoś wydumona zbyt mocno w swoim przekazie. A właśnie, tekst do Sincerely, Jane to liryczne mistrzostwo. Oczywiście Many Moons czy Violet Stars Happy Hunting to ciekawie zaaranżowane utwory, trochę przypominające dokonania Outkast. Żal jedynie, że tak mało piosenek na tym albumie. Janelle to również moje odkrycie w tym roku.


- Jill Scott - Live in Paris;
Zawsze kochałam Jill i jej koncerty na żywo. Piosenki robią jeszcze większe wrażenie, bo Jill śpiewa bosko, jeszcze lepiej wg mnie, kiedy nie obrabiają ją w studio i kiedy słychać potęgę jej wokalu. Oczywiście nie można zapomnieć o wspaniałym zespole i aranżacjach, tak czasem odmiennych, od tego co słychać na jej albumach. The Way - piosenka, która brzmi zupełnie inaczej, ale jest wybuchową mieszanką soulu i niezmieskiego głosu Jill. Golden - nie lubię zbytnio wersji albumowej, ale ta wersja, gdzie Jill po prostu z okazji tego, że posiada wolność i może żonglować stylami podczas wykonywania tego utworu, powala! The Fact Is (I Need You) - przepiękny utwór o potrzebie istnienia mężczyzny w życiu kobiety i rodziny. Zaśpiewany z uczuciem, wzruszający. Na koniec jak zywkle perełka... He Loves Me (Lyzel In E Flat), tak naprawdę jak usłyszałam wersje live tej piosenki z Paryża, uznałam, że album muszę posiadać. Klawisze na samym początku, a potem muzyczna i wokalna rewolucja - Jill śpiewa swoim donośnym głosem naśladując operowe wokalistki. Jest w tym mistrzynią, nie mam żadnych wątpliwości, bo mało kótra wokalistka może tak brzmieć genialnie i śpiewać z duszą, nie zapominajmy o tym! Brawa dla Jill.


- Esperanza Spalding - Esperanza;

- Lizz Wright - The Orchard (dodam jeszcze Salt i Dreaming Wide Awake);

- Natalie Walker - With You;

- Common - Be/Finding Forever;

- Tawiah - In Jodi's Bedroom;

- Robin Thicke - jednak The Evolution Of Robin Thicke, a nie Something Else z 2008;

- Alica Keys - As I Am

- Santogold - Santogold;

- Tori Amos - Under The Pink/Little Earthquakes;

- Roberta Flack - Chapter II;

- Jan A.P. Kaczmarek - Evening

- Madonna - Confessions On A Dance Floor;
- Honorowe ostatnie miejsce (21.) Raphael Saadiq - The Way I See It;
Na tyle będzie ode mnie w tym dziwacznym rankingu:>
Wyróżnione, ale nie ujęte w powyższej dwudziestce (bez honorowego wyróżnienia), to:
Q-Tip - Rennaissance, M.I.A. - Kala, Leona Lewis - Spirit, Jazmine Sullivan - Fearless, Jennifer Hudson - Jennifer Hudson, The Foreign Exchange - Leave it All Behind, Chris Botti - When I Fall In Love/To Love Again, Duffy - Rockferry, Marsha Ambrosius - Yours Truly, YahZarah - BlackStar, Sy Smith - Conflict, Stacy Epps - The Awakening, Stephanie McKey - Tell It Like It Is, Maya Azucena - Junkyard Jewel, Madeleine Peyroux - Carless World, Kayna Samet - Entre Deux.
Mniejsze wyróżnienia, to:
Beyonce - I Am... Sasha Fierce (pomimo wszsytko, zawiodła), Erykah Badu - New Amerykah Part 1 (4th World War) (trudno mi przebić się przez ten album) i Estelle - Shine (za to, że choć to raczej nie moje klimaty, to stworzyła pewien własny styl).
Jeśli pewni artyści, którzy nagrali dobre albumy w tym roku, nie pojawili się tutaj, to pewnie:
- Nie miałam czasu jeszcze ich przesłuchać (np. Dwele, Portishead...);
- Może ich albumy są dobre, ale niezbyt dobre w moim muzycznym świecie;>
- A może po prostu ZAPOMNIAŁAM w całym tym worku muzycznym, który przesłuchałam ostatnio...
- Może ich albumy są dobre, ale niezbyt dobre w moim muzycznym świecie;>
- A może po prostu ZAPOMNIAŁAM w całym tym worku muzycznym, który przesłuchałam ostatnio...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Napisz coś od siebie.