
U2. Tak jak Bono ze swoim mega tupetem może czasem irytować, tak tylko oni potrafią zainspirować ludzi na koncercie. Tym razem było tak samo. Jak dla mnie najlepszy występ tego wieczoru, z tego co widziałam. Kiedyś już o tym pisałam, że ten typ muzyki ma w sobie pewną iskrę, która potrafi wzniecić ogień. Przed Wami u2 i oczywiście Pride (In The Name Of Love) - adekwatny utwór, bo dla samego Dr King'a. I drugi kawałek City Of Blinding Lights, która była zdaje się przewodnią piosenką kampanii Obamy (polecam tez TEN występ z tym utworem).
Troche mu wokal szwankował, ale to nadal Bono. Mina Baracka, kiedy wspomniał Palestyne i Izrael - bezcenna:) Pomimo wszystko piękne jest to, że podkreślił, że to marzenie nie tylko amerykańskie, ale i europejskie, afrykańskie... Nie ma to jak dobrze rozruszać tłum na koncercie.
Bono, teatralnie, ale to przecież Bono. Niech mu będzie. Niesamowity występ.
I nie byłabym sobą, gdyby z tym występem nie dałabym też wystąpienia Dr Kinga, w tym samym miejscu, tylko, że w roku 1963.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Napisz coś od siebie.