sobota, 30 maja 2009

Skromnych słów kilka o Lizz Fields.

Jedna z najbardziej interesujących postaci na niezależnej scenie muzycznej - Lizz Fields - jest piosenkarką, o której od dawien dawna chciałam coś więcej napisać. Zazwyczaj jednak przerastało mnie to wszystko i tak przesuwałam napisanie tej notki na dalszy plan, a warto... Warto o niej wspomnieć słów kilka, bo kobieta ma niezwykle piękną barwę głosu, wywodzi się z osławionej filadelfijskiej sceny muzycznej, a jej dwa albumy By Day By Night (2004) oraz PleasureVille (2008), to muzyczne perełki w swoich produkcjach, wokalach i tekstach. O Lizz dowiedziałam się kilka lat temu, kiedy pierwszy raz usłyszałam utwory Silent Symphony, I Gotta Go i When I See Love. Zachwyciłam się i zakochałam od pierwszego przesłuchania, gdyż tak bardzo przypominała mi moją ukochaną Jill Scott, a zwłaszcza jej produkcje z debiutanckiego albumu. Minęło kilka lat i Lizz Fields wydała drugi album, właśnie PleasureVille, o którym też dowiedziałam się drogą przypadku... Jest to produkcja bardziej dopracowana, chwytliwa, ale też mniej mroczna i może dlatego aż tak bardzo nie przypadła mi do gustu za pierwszym razem jak jej debiut. Doceniłam jednak z czasem i ten krążek (z drobnymi wyjątkami), a takie utwory jak It's Ok To Love Me, Delectable czy Brooklyn Flowers, to muzyczna poezja. Jeśli chodzi z kolei o pierwszy album, By Day By Night, to oprócz wymienionych piosenek na uwagę zasługują również moje uwielbiane Simply Put i Say The Word (jeszcze Selfish Tendencies). W jednej z recenzji znalazłam taki opis tego albumu: For the moment, we call it neo-experimental jazz. Think Ella meets Sade meets Portishead. I chyba lepiej nie można opisać tej płyty, a jeśli ktoś zaczyna swoją muzyczną karierę od czegoś takiego, to można spodziewać się tylko najlepszej muzyki ze strony tego artysty i tak też jest z Lizz Fields. Niegdyś nie potrafiła zaakceptować swojego wokalu, który nie brzmiał standardowo, by potem odkryć jego jazzową jakość i poświęcić się śpiewaniu. Z tego też albumu When I See Love:



A z PleasureVille niesamowite Brooklyn Flowers (od 2 minuty wszystko się zmienia, powala):



Na deser fragment It's Ok To Love Me z tego samego albumu:



Uwielbiam ten utwór i uwielbiam Lizz Fields. Takiej barwy głosu w tak cudownej oprawie muzycznej nie słyszy się zbyt często, może dlatego trudno o niej zapomnieć.

Na Marginesie: Zaczełam ten post od słów, iż już dawna miałam o Lizz napisać. W sumie jak zakładałam ten blog, to wiedziałam, że na pewno choć jedna notka będzie poświęcona tej znakomitej artystce. Nie dość, że tak trudno mi było jednak stworzyć ten post (czasem jeszcze trudniej jest pisać o kimś kogo muzykę się tak ceni), to jeszcze z dwa dni temu w końcu usiadłam i skończyłam pisać o Lizz by później z powodu netowych problemów stracić wszystko oprócz pierwszych zdań o trudnościach w napisaniu tego posta wcześniej... Heh, ironia losu!:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Napisz coś od siebie.

Related Posts with Thumbnails