piątek, 5 lutego 2010

Banalne i przydługie muzyczne przemyślenia Wik: Alicia Keys i "The Element of Freedom"


Z racji tego, że mam dość duże braki muzyczne, jeśli chodzi o recenzje i w ogóle jakiekolwiek newsy odnośnie moich ulubionych artystów, od czasu do czasu będę robiła przeskoki do muzycznej przeszłości... i tak też jest tym razem.
Oj Alicia... Zaskoczona byłam, że tak szybko coś od niej usłyszymy, kiedy się dowiedziałam o wydaniu The Element Of Freedom. Później usłyszałam Doesn't Mean Anything, utwór, który początkowo uznałam za kiepską wersję No One... Z czasem jednak krocząc sobie codziennie rano do pracy i słuchając właśnie tej  piosenki doszłam do wniosku, że piosenka powoli mnie przekonuje w całej swojej prostocie. Później przyszedł czas na Try Sleeping With A Broken Heart, który od samego początku zrobił na mnie o wiele lepsze wrażenie niż Doesn't Mean Anything. Owszem, wiem, że niektórym taka Alicia nie za bardzo przypadła do gustu, ale dla mnie piosenka stanowiła miłą odmianę od standardowych brzmień Ms. Keys. Z racji tego, że za bardzo czasu nie miałam do odsłuchiwania piosenek przez ostatnie miesiące, zazwyczaj utwory musiały zdać bardzo poważny test, test biegu:), czyli na ile dany kawałek będzie przeze mnie odtwarzany podczas moich krótkich przechadzek do/z pracy. Try Sleeping With A Broken Heart sprawdzał się wyśmienicie, tak samo jak Doesn't Mean Anything. I dlatego właśnie, bardzo cholera NIEPROFESJONALNIE, polubiłam te kawałki. Później wyszedł album... I jak nie ma to być recenzja całego krążka, a raczej tego, co obecnie muzycznie wsiąkam przez ten ostatni tydzień, tak jeśli chodzi o ten krążek i moje pierwsze wrażenia... zawiodłam się. Początkowo po prostu nie mogłam się wgryźć w bardzo zamulającą Alicje. Brakowało mi czegoś i album brzmiał bardzo na granicy pop/r&b/soul, coś jak John Legend i jego Evolver (a zawsze mówiłam, że Jasiu, to taka Ala w męskim wydaniu).

Przyszedł jednak czas na Empire State of Mind (Part II) Broken Down. 
Jakbym płynęła ulicami NYC wśród tych wszystkich żółtych taksówek, przeciskając się na Times Square przez tłumy turystów, będąc częścią całej tej międzynarodowej mieszanki kulturowej. Natłok świateł, ludzi, dźwięków, a Ty czujesz się jak w centrum świata, bo jesteś. Magia? Na pewno.

If I can make it here, I can make it anywhere, that's what they say...
Concrete jungle where dreams are made of
There's nothing you can't do
Now you're in New York! 



Niemal jak współczesny hymn Nowego Jorku w żeńskim wydaniu,  ale nieco subtelniej, już bez Jay-Z. Zaraziłam moją miłością do tego utworu nawet mojego kolegę z mieszkania, tak, że później ja już miałam dość, jak słyszałam ten kawałek... Teraz powoli odkrywam występy na żywo właśnie z tym kawałkiem i jestem po prostu zachwycona... trudno wyrazić, kiedy ktoś dalej po tylu latach Ciebie miło zaskakuje... 

Jest to dla mnie numer jeden z tego albumu, a na drugim miejscu  na pewno jest piosenka Un-thinkable (I'm Ready). Bardzo zgrabna produkcja o ciekawym tekście (gdzieś wyczytałam nawet pytanie zdumionego internauty - O czym ona śpiewa? Rozumiem dobrze znaczenie, a Wy?) i melodia jest oczywiście uzależniająca.



Wykonanie brzmi jak delikatne zaproszenie, pięknie. Kocham ten utwór, tak samo jak mój numer trzy dla mnie z tego albumu, czyli Distance And Time. Uważam, że jest to jedna z najpiękniejszych piosenek od Ms. Keys. Każdy kto choć raz był zakochany (a pewnie znajdą się tacy wśród nas heh), może w jakiś sposób odnieść się do tego utworu. Na początku nie zwracałam w ogóle uwagi na ten numer, ale z czasem zauważyłam, że częściej go słucham... i tak całkowicie niekontrolowanie narodziło się moje kolejne uwielbienie do talentu Ali. 



By zrozumieć koncepcje tego albumy wystarczą dwie minuty z tego filmiku poniżej:



I jak tu jej nie wierzyć? Artysta. Every Song is a Moment In Time. Dobrze powiedziane. I tak właśnie odbieram The Element Of Freedom. Każdy utwór w mniejszy lub większy sposób może odzwierciedlać nasze momenty w życiu i na tym polega ponadczasowość muzyki, że mogę wrócić do takiego No One czy Fallin' i umiejscowić te utwory w moim życiu i opowiedzieć historię, moją historię dotyczącą tych piosenek.

This album is really just about growth and freedom. Sonically, the sound is grand and massive. It feels emotional and vulnerable but there's also a kind of freedom in it. I can't quite find a better word than freedom to really describe it. Even though every song has touches of different textures and sounds, the overall [sense of] freedom is the thing that grounds it. It's definitely the theme of where I am in my life. [źródło]

Cała płyta jest takim miłym zamulaczem. Na pewno nie dorasta artystycznie do The Diary of Alicia Keys  czy mojego ukochanego krążka Songs in A Minor. Tak naprawdę po pierwszy przesłuchaniu naprawdę uznałam, że jest to najgorszy album Alici... Teraz jednak uważam, że choć plasuje się na ostatnim miejscu, ha! nadal się zachwycam, a na tym chyba polega geniusz artysty? Najgorszy w wydaniu Keys, to nadal muzyka na poziomie. Jest to płyta na pewno dojrzalsza, gdzie można wyczuć nie tylko większe doświadczenie artysty, ale przede wszystkim człowieka. Dla mnie nadal pozostaje niedoścignionym wzorem jeśli chodzi o podejście do pracy i fanów. Za każdym razem jak ją obserwuje, to myślę, że jest jedną z nielicznych artystek, które nadal pozostają wierne sobie i daleko im do bycia... divą (by nie było, nasze DIVY też kocham heh). Do dzisiaj pamiętam jak czekałam na jej pierwszy singiel, bo zanim wyszedł wszyscy bardziej zainteresowani już o niej słyszeli i o tym nowym talencie, który ma zawojować świat. Kiedy to było? Droga relacji moja wieś najmniejsza (obecnie z białym śniegiem) do wieś większa (ta z żółtym śniegiem jak to mawia mój przyjaciel), samochód, radio, ojczym coś pierniczy od rzeczy i nagle zapowiedź z radia, że nowa, do tej pory wcześniej nieznana! piosenkarka zawojowała USA, więc czas i na nas... i poleciało... a ja z nią poleciałam... I keep on fallin' in and out of love with you... Wystarczyło te klika sekund + 3 pierwsze uderzenia w klawisze bym wiedziała, że nadciąga nowe, a to nowe będzie nazywać się Alicia Keys. Miłość od pierwszego przesłuchania? A jakże. Później już tylko zakatowałam swoją kasetę magnetofonową z Songs in A Minor... a reszta to historia. Jeden z największych talentów współczesnego rynku muzycznego pojawił się na scenie i ja miałam wielkie szczęście śledzić to od samego początku [łezka].

Nie jest to recenzja, ani próba recenzji... Czasami jednak, kiedy człowiek słucha kolejny raz niektóre utwory, to ma ochotę wykrzyczeć z radości i uwielbienia, jakie to jest ku$wa zajebiste! I tak ja mam dzisiaj a propos Alici Keys. 

Na honorową wzmiankę na pewno zasługują: That's How Strony My Love Is, Pray For Forgiveness, Like The Sea, How It Feels To Fly (dopiero odkrywam piękno tej piosenki), (podobnie jak z PFP). Jeśli chodzi o Doesn't Mean Anything i Try Sleeping With A Broken Heart, to dość dziwna sytuacja... bo słucham ich teraz najmniej ;) Ech, i przyjdzie ich ponowny czas!

Kompletnie niewzruszona (dobrze, trochę nawet zachęca do podśpiewywania jak SL) pozostaje na duet z Beyonce (a tak byłam pozytywnie nastawiona), gdyż nie podoba mi się, że to bardziej styl Bee na albumie Keys, powinno być inaczej.

The Element of Freedom, to na pewno płyta, której nie pokocha się od pierwszego przesłuchania w całości. Idealna jednak na te zimowe wieczory, uspokaja i wycisza. I tak jak 2 lata temu przy wydaniu As I Am wyjechałam też trochę dalej i towarzyszył mi dzielnie ten album w tamtym okresie, a No One był moim hymnem heh, tak teraz... teraz miałam ten album na te czasy. 

Nie miałam jedynie szczęścia zobaczyć A.Keys na żywo... ale nadrobię, bo ponoć! warto. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Napisz coś od siebie.

Related Posts with Thumbnails